Integracja

Zamieszczamy kilka wypowiedzi osób pełnosprawnych, które opowiadają o swoich kontaktach z osobami z niepełnosprawnościami.

Sara 23 lata

Mam na imię Sara. Mam 23 lata. Moja znajomość z osobami niepełnosprawnymi zaczęła się tuż po ukończeniu liceum. Po zdaniu egzaminu maturalnego nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić aż w końcu koleżanka powiedziała mi, że w Polskim Związku Niewidomych poszukują wolontariuszy do pomocy przy organizacji wakacyjnego festynu dla dzieci niewidomych i słabo widzących oraz ich rodzin. Pomyślałam, że to fajny pomysł pójść i zrobić coś dla innych. Z dziećmi zawsze miałam dobry kontakt, a to tylko jednodniowa impreza niezobowiązująca do dalszej współpracy. Trochę się zdziwiłam, gdy na spotkaniu roboczym okazało się, że pomysłodawczynią i główną koordynatorką całego przedsięwzięcia jest niewidoma dziewczyna. Jakkolwiek to zabrzmi to od samego początku coś mnie do niej ciągnęło, czułam, że nadajemy na tych samych falach. Aga ujęła mnie przede wszystkim swoją otwartością, bezpośredniością i łatwością rozwiązywania kolejnych problemów związanych z organizacją imprezy na około sto osób. Po spotkaniu zdecydowałam się do niej podejść pod pretekstem ponownego omówienia przydzielonych mi zadań. Tak na prawdę były one na tyle jasno i precyzyjnie sformułowane, że wcale tego nie potrzebowałam., ale chciałam z nią porozmawiać, zadać mnóstwo pytań. Skończyło się na tym, że posprzątałyśmy wspólnie salę, a później poszłyśmy razem na kebaba. Przegadałyśmy wtedy ponad 3 godziny. Pamiętam to dobrze, bo spóźniłam się prawie na ostatni autobus do mnie na wieś. Agnieszka opowiadała mi dużo o sobie, ale też potrafiła słuchać, a jak dotąd rzadko zdarzało się, by ludzie interesowali się tym, co do nich mówię. To był początek naszej znajomości, która z czasem zmieniła się w przyjaźń. To, że Aga nie widzi nie ma dla mnie żadnego znaczenia. Owszem pewnych zachowań musiałam się nauczyć. Na przykład tego, że kiedy chce Adze coś pokazać to muszę jej to dać do ręki, a nie pokazywać palcem, albo tego, że gdy gdzieś idziemy, a Aga idzie bez białej laski to ja jestem jej przewodnikiem i ją prowadzę. Dla mnie są to tylko szczegóły techniczne, które trzeba opanować. Najważniejsze jest to, że dobrze się czujemy w swoim towarzystwie. Nie ma tematu, na który nie mogłybyśmy porozmawiać, a gdy jedna z nas ma chandrę lub wpada w kłopoty druga stara się jej pomóc. W dzisiejszych niełatwych czasach, dobrze jest mieć przyjaciela, na którego można liczyć i któremu można dać coś od siebie.

 

Martyna

Mam na imię Martyna. Od ponad 12lat mam doczynienia z ludźmi niepełnosprawnymi. Ponieważ początkowo pracowałam, jako opiekunka środowiskowa były to przede wszystkim osoby starsze, z alzheimerem demencją czy chorobą Parkinsona. Później związałam się z Towarzystwem Pomocy Głuchoniewidomym – organizacją pozarządową skupiającą osoby z jednoczesnym uszkodzeniem wzroku i słuchu. Najpierw byłam wolontariuszką, a gdy już nabrałam doświadczenia przekwalifikowałam się na tzw. Tłumacza-przewodnika. To ktoś, kto pomaga głuchoniewidomemu w załatwianiu, co dziennych spraw: robieniu zakupów, dotarciu do lekarza, urzędu czy w komunikowaniu się ze światem za pośrednictwem języka migowego. Coraz częściej wyjeżdżałam z TPG na różnego rodzaju turnusy, warsztaty i szkolenia. Na jednym z takich wyjazdów poznałam całkowicie niewidomą i niedosłyszącą Kingę. Dane nam było mieszkać przez 2 tygodnie razem w pokoju i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nie mogłam trafić na lepszą kompankę. Chodziłyśmy wszędzie razem i to nie, dlatego, że przed turnusem ustalono, że to właśnie ja mam się opiekować Kingą, ale dlatego że miałyśmy taką potrzebę. Od samego początku nie traktowałam jej jak mojej podopiecznej tylko tak bardziej po partnersku, jak kumpelkę. I nawet, jeśli kogoś to uwierało to nam było dobrze w tym układzie. Ta nasza relacja przetrwała już 9 lat. Mamy za sobą wiele wspólnych wyjazdów zarówno tych z TPG jak i prywatnych. Chodziłyśmy razem po górach i nieraz imprezowałyśmy nad pewnym mazurskim jeziorem. Swojego czasu Kinga często bywała u mnie w domu i zdążyła poznać wielu z moich znajomych.

Do dziś często rozmawiamy przez telefon i nadal się spotykamy, chociaż każda z nas ma już swoją rodzinę i dzieli nas odległość czterystu kilometrów. Wspólne wyjazdy z TPG zdarzają nam się teraz rzadko, bo Kinga pracuje, ciągle się dokształca i w ogóle jest bardzo zajętą kobietą. Mam jednak świadomość, że zawsze mogę do niej zadzwonić i się wygadać.

Anka

Mam na imię Anka. Moją niepełnosprawną koleżankę Emilię poznałam na studiach, a dokładnie na trzecim roku, kiedy przyszło mi zamieszkać w akademiku. Jakoś tak się złożyło, że nie wiele miałam do powiedzenia w sprawie wyboru pokoju i współlokatorki. Okazało się, że będę mieszkać z niepełnosprawną ruchowo studentką filologii Polskiej. Nie źle się wystraszyłam, bo moja wiedza na temat osób niepełnosprawnych ograniczała się jedynie do oglądanych kątem oka telewizyjnych migawek. Zastanawiałam się czy podołam licznym obowiązkom wynikającym z opieki nad niesprawną koleżanką. Byłam przekonana, że będę musiała robić jej kanapki, ścielić łóżko i prowadzać ją pod prysznic. Wstyd się przyznać, ale obowiązki i opieka to były jedyne pojęcia, jakie utożsamiałam wówczas z niepełnosprawnością. Już pierwszego dnia Emilia rozwiała większość moich obaw. Wpadła do pokoju wieczorem, w glanach, super kiecce i kurtce moro, której od razu jej pozazdrościłam. Co ciekawe najpierw rzuciło mi się w oczy, że dziewczyna jest naprawdę ładna, i świetnie się ubiera, a nie to, że chodzi o kulach. To ona sama zaczęła mi o sobie opowiadać przy kolacji, którą z resztą własnoręcznie przygotowała. Powiedziała mi, że jest taka od urodzenia, ma mózgowe porażenie dziecięce i że w jej przypadku lepiej nie będzie. Dowiedziałam się też, że ma młodszego brata, który jeździ na wózku, że kolekcjonuje stare pocztówki i uwielbia robić zdjęcia, co jest trochę skomplikowane technicznie, ale wykonalne. A, i jeszcze opowiedziała mi, że przewróciła się dzisiaj w drodze do sklepu, bo pośliznęła się na mokrych liściach. Przy czym informacja o kolekcjonowaniu pocztówek i o incydencie z upadkiem wypowiedziane zostały tym samym lekkim tonem. Z czasem przyzwyczaiłam się do tego, że Emilia taka już jest. Nie narzeka, nie roztkliwia się nad sobą. Prze do przodu i nigdy nie korzysta z taryfy ulgowej. Mieszkałyśmy razem w akademiku przez 3 lata. Wspólnie sprzątałyśmy, gotowałyśmy studenckie obiadki i zakuwałyśmy do egzaminów. Po magisterce obie postanowiłyśmy zostać w Warszawie Emilia zaczęła robić doktorat ze swojej ukochanej filologii, a ja podjęłam kolejne studia i pracę w oświacie. Nadal mieszkamy razem w cztero-osobowym, wynajmowanym mieszkaniu. I choć każda z nas zajmuje osobny pokój to wciąż dzielimy się codziennymi obowiązkami, rzadko się kłócimy, a nasza zażyłość trwa już 5 ładnych lat.

Aleksander

Jureczek i jego urocza żona Helenka sprowadzili się do naszej klatki ponad 6 lat temu. Po tym jak dzieci wyfrunęły z gniazda przenieśli się na mniejsze mieszkanie i zostaliśmy sąsiadami. Wiadomo nowi ludzie zawsze budzą ciekawość zwłaszcza, jeżeli czymś się od nas różnią. W przypadku Jurka dość szybko można było się zorientować, że nie ma on prawej ręki, a prawa strona jego twarzy jest zdeformowana. Z resztą nasz nowy sąsiad wcale nie ukrywał swojej niepełnosprawności. Nie maskował blizn i nie zawsze nosił protezę. Początkowo mijaliśmy się tylko na schodach, od czasu do czasu wymieniając zdawkowe uprzejmości. Bliższą znajomość zawarliśmy dopiero dzięki naszemu spanielowi, który wracając ze spaceru już bez smyczy skorzystał z uchylonych drzwi do mieszkania sąsiadów i postanowił przeprowadzić mały rekonesans. Jerzy stwierdził, że skoro pies sam się wprosił to może i właściciele przyszliby na kawę. I tak to się zaczęło. Wspólne kawki, mecze, grile, rytualne palenie porannego papieroska na balkonie. Okazało się, że oboje interesujemy się amatorsko historią XX wieku, podobnie nie lubimy, gdy nasze ukochane połowice każą nam sprzątać i co najważniejsze podzielamy pasję do dłubania w drewnie, choć każdy realizuje ją w nieco odmienny sposób. Ja zajmuję się dłubaniną bardziej użytkową – stolarką i renowacją mebli, a Jerzy to prawdziwy artysta. Projektuje i tworzy miniaturki znanych obiektów turystycznych. Wieża Eiffla, Brama Brandenburska czy Biały Dom to tylko, niektóre z perełek w jego kolekcji. Pracując nad swoimi arcydziełami zazwyczaj używa protezy, pomaga sobie zębami lub korzysta ze wsparcia wnuka. Z resztą moje wnuki też mu chętnie pomagają. Kiedyś nawet zażartowałem, że powinienem czuć się zazdrosny, bo moje wnuki wolą spędzać czas majsterkując z wujkiem Jurkiem niż z własnym dziadkiem. Jakoś przyjeżdżając do nas wcale nie mają ochoty siedzieć wyłącznie przed komputerem. Efektem naszej wspólnej pasji jest to, że wygospodarowaliśmy sobie w piwnicy miejsce na niewielki warsztat, gdzie oddajemy się naszym zamiłowaniom. Tworzone przez Jerzego rzeczy Są tak piękne, że warto jest pokazywać je światu. Dlatego też moja żona, która przez wiele lat pracowała w domu kultury pomogła Jerzemu zorganizować kilka wystaw.

Oboje bardzo podziwiamy naszego sąsiada. To mądry i dobry człowiek, który mimo przeciwności losu potrafi dawać radość innym ludziom.

 

Tomek

 

Piotra poznałem kilka lat temu.

Wiedziałem, że w naszej firmie pracuje jakiś informatyk na wózku inwalidzkim, ale się z nim nie stykałem i nie miałem potrzeby się tym interesować.

Pewnego razu w garażu podziemnym pod naszym biurem miałem problemy z zapaleniem mojego samochodu i grzebałem coś w silniku jednak nie było to łatwe, bo w tych modelach aut wszystko jest automatyczne i bez podpięcia komputera w serwisie nic się nie naprawi. Gdy użyłem słowa powszechnie uznawanego za wulgarne wyrażając swoją irytację zorientowałem się, że nie jestem sam. Okazało się, że za mną stoi a raczej siedzi Piotr na swoim wózku. Trochę się zmieszałem. Jednak on powiedział, że ma taki sam model samochodu i że sam nic nie naprawię, bo on też próbował. Piotr zaproponował, że mnie podholuje do znajdującego się w pobliżu autoryzowanego serwisu.

Zdziwiłem się trochę jak osoba na wózku sama prowadzi samochód, ale okazało się, że kieruje samochód używając tylko rąk mając specjalnie nieco zmodyfikowaną deskę rozdzielczą.

Podczas tej naszej pierwszej podróży rozmawialiśmy o pracy, o samochodach, okazało się, że słuchamy podobnej muzyki.

Od tamtego czasu minęło już kilka lat. Wiele musiałem się nauczyć o tym jak funkcjonują osoby z niepełnosprawnością, jednak awaria mojego samochodu była początkiem trwającej kilka lat przyjaźni.